środa, 30 maja 2012

#63 Marchewka, kokos i coś jeszcze

Nazwa tej zupy jest zdecydowanie za długa, ale cóż.. Niech ktoś powie, który z tych elementów wykluczyć, skoro każdy z nich oddzielnie i wszystkie razem odróżniają ten krem od innych marchwiowych. Tak, tak, na śniadanie jest fenomenalna, szczególnie jeśli wstajemy bardzo wcześnie, jeszcze rozespani, nierozgrzani. Imbir orzeźwia, kardamon pobudza, kokos osładza, a marchew? Marchew cieszy oczy barwą :) 




Marchwiowa zupa krem z mlekiem kokosowym, imbirem i kardamonem
/inspiracja: evilshenanigans
(2 małe porcje lub 1 duża)


3 średnie marchwie
1 średnia cebula
2 ząbki czosnku
1 łyżka masła
2,5 szkl. wody (bulionu warzywnego)
1 cm korzenia imbiru
0,5 łyżeczki kardamonu
pół łyżeczki soli
pieprz
kilka kropel tabasco
1 łyżka soku z cytryny
1 łyżeczka miodu
3 łyżki mleka kokosowego


W garnku rozpuszczamy masło, dodajemy obrane i pokrojone w kostkę marchew i cebulę. Gotujemy na średnim ogniu do momentu gdy warzywa zmiękną (około 10 minut). Dodajemy przeciśnięty przez praskę czosnek, starty na tarce o małych oczkach imbir, kardamon, sól, pieprz i chili (w razie potrzeby podlewamy wodą). Gotujemy około 5 minut. Następnie dodajemy wodę (bulion), doprowadzamy do wrzenia, zmniejszamy ogień i dusimy kolejne 20 minut. Po tym czasie miksujemy blenderem na gładki krem, dodajemy mleko miód, sok z cytryny i mleko kokosowe i jeszcze chwilkę gotujemy. Podajemy ze świeżą miętą lub natką. Smacznego!



poniedziałek, 28 maja 2012

#62 Shake it!

Niedorzecznie prosty w wykonaniu. Bardzo orzeźwiający, wspaniale chłodzi. Zastosowałam również jako bazę pod domowe musli. Polecam!




Jabłkowy milkshake z migdałami
(na raz)


1 jabłko
1 szkl. mleka (u mnie ryżowe)
kilka migdałów
cynamon
szczypta kardamonu (opcjonalnie)


Jabłko obieramy, kroimy na mniejsze cząstki umieszczamy razem z mlekiem i migdałami (i ewentualnie kardamonem) w pojemniku blendera. W zależności od słodyczy jabłka można również dodać miód, cukier lub inne substancje słodzące. Miksujemy aż do uzyskania jednolitej konsystencji. Koktajl podajemy chłodny ze szczyptą cynamonu :)

Po co ograniczać się jedynie do mleka. Musli z takim koktajlem jest jeszcze lepsze :)

niedziela, 27 maja 2012

#61 Puto - parowane ciasto ryżowe

Porozmawiajmy o Puto. Można je pokochać lub znienawidzić. Mój żołądek (i serce) zostało bezapelacyjnie zdobyte, a do sfotografowania została mi zaledwie jedna sztuka. Ach, rozpędziłam się, a co to Puto? :D Ykhm, ykhm, przenieśmy się na Filipiny... albo lepiej otwórzmy skrawek filipińskiego nieba wprost nad naszą kuchnią. Puto to nic innego jak parowane ciasto ryżowe, bardzo delikatne, o nieskomplikowanym doborze składników. Parowane nie tylko na słodko, ale również z serem czy jajkiem na wierzchu. Często zabarwiane, chociaż dla mnie ich naturalny kremowy kolor jest bardzo przyjemny. Przestudiowałam kilka przepisów i ostatecznie wybrałam ten bezjajeczny, na bazie mleka kokosowego. Pierwsze Puto za płoty, a kolejne już w planach.



Puto
czyli parowane ciasto ryżowe z Filipin 
(wersja wegańska)
/inspiracja: The Veggielogues
(na 8-10 sztuk)


1 szkl. mąki ryżowej (można zmielić ryż)
1 szkl. mleka kokosowego
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/3 szkl. cukru
szczypta soli


Wszystkie suche składniki łączymy, następnie dodajemy mleko kokosowe i mieszamy do uzyskania kremowej konsystencji. Uzyskaną masą wypełniamy formy na muffiny (najlepiej silikonowe, żeby nie uszkodzić parowaru) lub ramekiny do 2/3 wysokości. Wierzch każdej muffiny można ozdobić owocami lub bakaliami (u mnie żurawina). Parujemy około 30 minut, upewniając się, że w parowarze nie zabraknie wody. Ciasto jest gotowe, gdy włożony weń patyczek (np wykałaczka), po wyjęciu będzie czysty.





sobota, 26 maja 2012

#60 Pannekoeken

Sukces! W końcu udało mi się dostać niepaloną kaszę gryczaną. Ktoś może zapytać po co ta fatyga, przecież prażona kasza jest ogólnodostępna, tańsza i równie dobra (to ostatnie stwierdzenie bardzo dyskusyjne dla wielu 'nie-amatorów' gryki). Według mnie to jakby powiedzieć, że renklody smakują tak samo jak węgierki :D Kasza prażona ma mniej wartości odżywczych (podczas palenia traci ich około 50%) i charakteryzuje się bardziej wyrazistym smakiem, który wg mnie jest lekko przytłaczający (odrobinę grzybowy?).




Zajmijmy się jednak dzisiejszym śniadaniem ;) Dzięki mojemu wczorajszemu znalezisku dziś mogłam się cieszyć od dawna już planowanymi holenderskimi naleśniko-plackami. Pannekoek lub Pannenkoek (liczba mnoga - Pannekoeken) to pancake, ale o wiele większy i cieńszy niż te typowe amerykańskie, zazwyczaj wielkości patelni, na której go smażymy. Najważniejsze są jednak dodatki - podawany zarówno na słodko (z jabłkami, rodzynkami, syropem), jak i w wersji wytrawnej (z bekonem, serem). Podstawowymi składnikami są, podobnie jak w przypadku naszych naleśników, jajka, mąka, mleko, sól. Dodatek mąki z gryki (w proporcji ze zwykłą co najmniej 1:1) jest tradycją, od której jednak obecnie się powoli odchodzi. 



U mnie tradycyjnie, na bazie gryki, z dodatkiem cynamonowych jabłek, zapraszam! :)


Pannekoeken
/inspiracja: Angie
(porcja na 2 duże lub 4 średnie naleśniki)


1/2 szkl. mąki gryczanej (zmielona w młynku do kawy niepalona kasza gryczana)
1/4 szkl. mąki ryżowej (lub zwykłej)
3/4 szkl. mleka (u mnie ryżowe)
1 duże jajo
szczypta soli
1 łyżeczka miodu
cynamon
1 jabłko


Jabłko obieramy, kroimy na cieniutkie plasterki, zasypujemy cynamonem i odstawiamy. W misce łączymy mąki i sól, dodajemy jajko, mleko i miód i dokładnie rozbijamy trzepaczką (tak, aby nie było grudek). Na dobrze rozgrzaną natłuszczoną patelnię wylewamy część ciasta (jak na naleśniki), a na wierzchu układamy plasterki jabłek. Odrobiną ciasta polewamy również jabłka. Smażymy do momentu, gdy spód się 'zezłoci', następnie delikatnie przewracamy na drugą stronę. Podobnie z kolejnymi naleśnikami. Polecam pałaszować z dodatkiem syropu, miodu lub orzechów. Smaczności!


piątek, 25 maja 2012

#59 Pudding lniany

Nigdy nie zachwycał mnie sposób, w jaki siemię lniane zachowuje się po zetknięciu z wodą - dla mnie widok odpychający. Ale postanowiłam dać mu jeszcze jedną szansę. I tak powstał ten pudding (dla tradycjonalistów - budyń). Nijaki według mnie smak lnu złamałam kokosem, ograniczyłam się do prostych dodatków żeby skutecznie zweryfikować ostateczny smak i konsystencję. I muszę przyznać, że zostałam przekonana. Już planuję kolejny 'raz', tym razem na bogato :)




Pudding lniany z nutą kokosową
(porcja na raz)


1 kubek mleka (u mnie ryżowe)
4 łyżki zmielonego siemienia lnianego (np. w młynku do kawy)
2 łyżki wiórków kokosowych (zmielonych)
1 łyżeczka miodu
cukier wanilinowy
+ cynamon do posypania


Nic prostszego: w garnuszku podgrzewamy mleko z miodem i cukrem. Jeszcze zanim zacznie się gotować zmniejszamy ogień, dodajemy mieszankę len-kokos i mieszamy energicznie aż do uzyskania puddingowej konsystencji (lekko glutowatej dzięki uczestnictwu lnu oczywiście). Podawać na ciepło z ulubionymi dodatkami (u mnie konfitura śliwkowa i cynamon). Smacznego!




czwartek, 24 maja 2012

#58 Tęsknoty smakowe

Ostatnio zrobiłam rachunek zysków i strat spowodowanych przymusowym przejściem na dietę beznabiałową i bezglutenową. Okazało się, że jest wiele nowych smaków, które poznałam i jedną z niezaprzeczalnych radości i niespodzianek jest właśnie niepozorna kasza jaglana. Zawsze gdzieś tam wciśnięta w sklepową półkę pomiędzy płatki owsiane, a kaszę jęczmienną, omijana z daleka, nieznana, zapomniana, znienawidzona za goryczkę. Dla mnie jedyna w swoim rodzaju. Dzisiaj w wersji "na kaszę manną" (bo akurat za taką tęskniłam). Odrobinę za mocno podprażona, stąd ten kolor, ale w smaku fantastyczna. A i za manną już tak nie tęsknię :)




Pudding jaglany 
(porcja na raz)


0,5 szkl. kaszy jaglanej
1,5 szkl. mleka (u mnie woda + mleko ryżowe)
1 łyżeczka miodu
cukier wanilinowy
szczypta soli
1/4 łyżeczki kardamonu (opcja)
+ sok wiśniowy, prażone migdały, wiórki kokosowe


Kaszę jaglaną prażymy na patelni przez kilka minut (nie spalmy jej przez nieuwagę, u mnie było blisko :D). Po przestudzeniu (dla cierpliwych), mielimy kaszę np. w młynku do kawy lub blenderze. W garnuszku doprowadzamy do wrzenia mleko (lub wodę z mlekiem) ze szczyptą soli, miodem i wanilią. Zmniejszamy ogień i powoli wsypujemy zmieloną kaszę energicznie mieszając (biada kluskom!). Gotujemy jeszcze około 5 minut pilnując, aby nic nie przywarło do dna rondla. Pod koniec dodajemy kardamon. W tym czasie pudding zacznie gęstnieć i nabierać kremowej konsystencji. Podawać z sokiem (najlepszy o zdecydowanym smaku). Świetnie pasują również prażone migdały i wiórki kokosowe. Smacznego!


środa, 23 maja 2012

#57 Jabłka w cieście migdałowym

Dzisiejszy przepis dedykuję wszystkim amatorom jabłek i migdałów, a także wszystkim spóźnialskim i miłośnikom ścigania się z autobusami w zawodach tematycznych "kto pierwszy na przystanku" :D 
Było pysznie! Co tam zwykłe mączne ciasto, jabłka w migdałach to jest to! :)



Jabłka w cieście migdałowym


2 jabłka
1 jajko
1/2 szkl. mleka (u mnie ryżowe)
4-5 łyżek zmielonych migdałów (np. w młynku do kawy)
1 łyżka mąki ziemniaczanej
cynamon
1 łyżeczka miodu
1/4 łyżeczki sody
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia


Jabłka obieramy, kroimy w poprzek na plastry o grubości około 1 cm, wydrążamy gniazda nasienne i posypujemy cynamonem. W misce roztrzepujemy jajko, dodajemy pozostałe składniki i dokładnie mieszamy. Każdy kawałek jabłka zanurzamy w cieście, kładziemy na patelni z rozgrzanym olejem i smażymy z obu stron na złoty kolor. 
Smacznego!

poniedziałek, 21 maja 2012

#56 Zupa to czy mus?

Zupa, a w zasadzie mus rabarbarowy rodem z Finlandii, a może z Norwegii? (źródła różnie podają). W każdym razie na pewno ze Skandynawii :] Często z dodatkiem gruszki lub żurawiny, wspaniale orzeźwiająca dzięki naturalnej kwaskowatości rabarbaru. Doskonała na ciepło, zimno, bez dodatków, ze śmietanką, z makaronem - możliwości jest wiele, ale wniosek jeden - warto!




Skandynawska zupa rabarbarowa z żurawiną
/ inspiracja: Scandi Foodie


5 łodyg rabarbaru (ok. 250 g)
2 szkl. wody
1 łyżka miodu
2 łyżki cukru
1/3 łyżeczki cynamonu
garść żurawin
1 płaska łyżka skrobi ziemniaczanej
+ makaron ryżowy


Rabarbar myjemy, obieramy i kroimy na małe kawałki. Zalewamy wodą, dodajemy cukier, miód, cynamon, żurawinę i gotujemy aż rabarbar się rozgotuje. Mąkę rozprowadzamy kilkoma łyżkami zimnej wody, wlewamy do wrzącej zupy i stale mieszając gotujemy, aż zgęstnieje. Podajemy na zimno lub ciepło. Doskonałym dodatkiem jest makaron ryżowy. Smacznego!

niedziela, 20 maja 2012

#55 Rabarbarowe omletowanie

Sezon na rabarbar trwa, a w Lidlu 1 kilogram za 4,99 :D Już dzisiaj połowę bezwstydnie sama skonsumowałam (ale pytałam i nikt nie chciał :]).
Gdy byłam młodsza zupełnie nie doceniałam domowych konfitur i dżemów. Jadałam tylko truskawkowy, a tak ciągle narzekałam, że jakiś za gęsty i za ciemny. Teraz jest odwrotnie - nie ma to jak pyszny domowy mus morelowy, dżem z mirabelek, konfitura śliwkowa... i tylko dżem truskawkowy już mnie nie nęci :)




Omlet cesarski z konfiturą rabarbarową 


Błyskawiczna konfitura rabarbarowa
1/2 kg rabarbaru (u mnie 7 łodyg)
1 łyżka miodu
2 łyżki cukru
2 łyżki soku z cytryny


Rabarbar myjemy (ja dodatkowo ściągam wierzchnie włókna) i kroimy w kostkę. Całość wrzucamy do garnuszka i gotujemy na wolnym ogniu z dodatkiem soku z cytryny. Gdy rabarbar zacznie się 'rozpadać' dodajemy cukier i miód i nadal gotujemy mieszając co jakiś czas do czasu aż zgęstnieje (w sumie około 10-15 minut).



Omlet cesarski Kaiserschmarrn
2 jaja
2 łyżki mąki (u mnie bezglutenowe: ryżowa + ziemniaczana)
szczypta soli
1 łyżka cukru
szczypta cynamonu
cukier wanilinowy do obsypania


Żółtka oddzielamy od białek. Białka ubijamy ze szczyptą soli na sztywną pianę. Pod koniec ubijania dodajemy cukier. Następnie dodajemy po jednym żółtku, a na koniec mąkę z cynamonem i całość delikatnie mieszamy łyżką. Na patelni topimy tłuszcz i wylewamy masę jajeczną. Kiedy omlet zezłoci się od spodu tniemy go na mniejsze kawałki i przewracamy na drugą stronę. Dosmażamy przez chwilkę. Przed podaniem posypujemy cukrem wanilinowym. 
I oczywiście nie zapominamy o konfiturze rabarbarowej! :)

sobota, 19 maja 2012

#54 Pokrzywa mi nie straszna

Kluchy na śniadanie? Wprawdzie jada się je raczej na obiad, ale ich wykonanie wcale nie jest pracochłonne, więc czemu by nie umilić sobie nimi weekendowego śniadania :) 
U mnie dzisiaj wyjątkowo zielono, a to za sprawą... pokrzywy :D Tak, tak, jest jadalna i to jak! Skoro pijemy herbatę pokrzywową, to przyjmowanie jej w innej postaci jest całkiem logiczne. O jej leczniczych i prozdrowotnych właściwościach można by powiedzieć naprawdę wiele (klik). U mnie zagościła na stałe ;)



Kilka pokrzywowych zasad:
- zbieramy ją w rękawiczkach, wiadomo, parzy :P
- najwygodniej obcina się pędy nożyczkami, ciach ciach
- wybieramy jak najmłodsze 'osobniki', ścinamy czubki i ewentualnie kilka poniższych listków
- 'zbiorów' dokonujemy w bezpiecznych miejscach, tj. nie przy drodze (zanieczyszczona pokrzywa raczej nam się nie przysłuży), nie tam, gdzie istnieje prawdopodobieństwo, że teren był opryskiwany itp. 
- przygotowanie wstępne: kilka razy płuczemy wodą, a następnie przelewamy wrzątkiem (dzięki temu nie będą nas parzyć w język :])




Kluski śląskie z pokrzywą
(jest to tzw. idealny przepis 'na oko'; bez względu na to, ile ziemniaków użyjemy, 1/4 ich objętości zajmie mąka)


ziemniaki (1 kg to około 3 porcje)
mąka ziemniaczana
kilka garści liści pokrzyw (po zmieleniu znacznie zmniejszą objętość) 
sól, pieprz


Ziemniaki gotujemy w osolonej wodzie (najlepiej jest zrobić to dzień wcześniej, ważne jest żeby nie były gorące - zmniejsza to ich kleistość, a dzięki temu ilość potrzebnej na dalszym etapie mąki). Pokrzywę płuczemy, przelewamy wrzątkiem. Następnie oba te składniki mielimy w maszynce do mięsa (do ziemniaków można użyć również praski). Ja z braku takiego sprzętu ziemniaki traktuję tłuczkiem, a pokrzywę blenderem i efekt jest taki sam (a i mycia potem mniej :P). 
Następnie część najmilsza tym, którzy nie zapamiętują dokładnych proporcji. Masę przekładamy do miski lub garnka, dokładnie wyrównujemy powierzchnię. Dzielimy ją na 4 części pomagając sobie nożem (metodą 'na krzyż'). Jedną z tych części wyciągamy z garnka. W jej miejsce wsypujemy mąkę ziemniaczaną tak, aby zajęła puste miejsce. Z powrotem dodajemy wyjęte ziemniaki, całość zagniatamy z dodatkiem soli i pieprzu.  Formujemy kulki, palcem delikatnie robimy wgłębienia i odkładamy na deskę posypaną mąką.
W dużym garnku zagotowujemy wodę, solimy ją i na wrzątek partiami wrzucamy kluski (partiami = tyle, aby zakryły dno, nie więcej). Po wrzuceniu nie zapomnijmy przemieszać, żeby kluseczki nie przywarły do dna. Gotujemy około 2 minut od momentu wypłynięcia. Smacznego!


piątek, 18 maja 2012

#53 Sevia Kesari. Indyjska słodycz.

Algorytm tego śniadania przedstawia się następująco: 
moje kolejne śniadaniowe poszukiwania zainicjowała chęć wykorzystania makaronu ryżowego i tym razem warunek był jeden: brak mleka. Moją uwagę przykuł przepis na popularny w Indiach deser Semiya Payasam, czyli pudding na bazie makaronu vermicelli (ryżowy właśnie). Niestety mleko (a w moim przypadku jakikolwiek produkt mlekopodobny), które jest jego istotniejszym składnikiem chwilowo opuściło moją lodówkę. Ale, ale, wprawne moje oko odnalazło (a wujek google podsunął) wariację na temat tego przepisu - Sevia Kesari. Poddałam go pewnym modyfikacjom. Żałuję, że nie uprażyłam makaronu, bałam się jednak że nasz rynkowy ryżowy tego nie przetrwa (następnym razem zaryzykuję!). 
Podsumowanie: zakochałam się! Naprawdę! Dobór składników bardzo przypadł mi do gustu - marchwiana słodycz, kokosowa nuta, migdałowe chrupanie... A do tego tak prosty w wykonaniu  :)



Sevia Kesari (Vermicelli Dessert)
/inspiracja: showmethecurry.com
(porcja na raz)


makaron ryżowy (nitki) w ilości kto ile zdoła, proponuję ok. 1 szklanki :)
1 średnia marchew
2 łyżki wiórków kokosowych
2 łyżki pokrojonych migdałów (u mnie płatki)
1 łyżka masła
1 łyżka miodu
1/4 łyżeczki kardamonu


* zapewne rodzynki są tutaj bardzo na miejscu. możliwe, że gdybym nie miała do nich takiej awersji, znalazłyby się w tym przepisie :]


Makaron przygotowujemy wg przepisu na etykiecie* (mój wskoczył do miski, zalał się wrzątkiem i moment niedługi nabierał wody, a gdy zmiękł, przeprowadził się na sitko). Marchewkę obieramy, trzemy na tarce o średnich oczkach. W rondelku rozpuszczamy masło, dodajemy marchewkę i prażymy ją przez kilka 4-5 minut. Dodajemy wcześniej podprażone na suchej patelni wiórki i migdały oraz miód, a także kardamon. Chwilę jeszcze dusimy, na koniec dodajemy makaron, mieszamy. Pyszne zarówno ciepłe jak i zimne (sprawdziłam! nie zdążyłam zjeść całego śniadania rano, więc zostało trochę na brunch).


* w oryginale makaron powinno się uprażyć na patelni z dodatkiem masła, a dopiero potem zalać wodą. Nie zrobiłam tego jednak, ze względu na to, że nitki od taotao są makaronem błyskawicznym.  

czwartek, 17 maja 2012

#52 Quinoa na raz

Chwilowo mam problem z terminami (hmmm, już w tym jednym zdaniu znalazły się dwa określenia czasu). Wstaję, a już za chwilę spoglądam na zegarek i jest 20, a do północy minuty pędzą jeszcze szybciej. Muszę się wdrożyć w ten mój nowy plan dnia, uff, uff, 1,2,3, oddychamy :)
Dzisiaj coś pożywnego, a dla mnie pewna nowość - płatków quinoa jeszcze nie jadłam. Jak dla mnie pycha! Specyficzny zapach (nawet trochę za bardzo :]), wyrazisty smak, do tego pyszny syrop z gruszkami - nic więcej dzisiaj nie potrzeba.



Płatki quinoa z gruszkami w syropie
/inspiracja: myrecipes.com
(jedna porcja)


2/3 szkl. płatków quinoa
1 szkl. wody
1 łyżeczka miodu
szczypta soli


Do gotującej się wody dodatkiem miodu i soli wsypujemy płatki, gotujemy na małym ogniu około 2 minuty. Po tym czasie odstawiamy na kilka minut.


pół gruszki
1/3 szkl. wody
1 łyżka masła
1 łyżka miodu
szczypta kardamonu
2 goździki
1/2 łyżeczki cynamonu
garść płatków migdałowych


Gruszkę myjemy i kroimy w dużą kostkę. W rondelku zagotowujemy wodę, cynamom, goździki oraz kardamon, dodajemy gruszkę i gotujemy na małym ogniu przez około 4 minuty. Wyjmujemy goździki, a następnie dodajemy miód i masło. Gotujemy tylko do rozpuszczenia masła. Ciepłe płatki podajemy z gruszkami polane syropem i posypane migdałami. Smacznego!


środa, 16 maja 2012

#51 Fioletowa fala

Ale się uwzięłam na jagody! ale ostatecznie są pyszne, więc czemu nie... a ten krem budyniowy z nutką wanilii... Haha, i tylko naleśnik miał być rozkosznie fioletowy, a wyszedł tylko tyci tyci lila-bury :D Polecam wszystkim fanom (1) budyniu "nie z paczki", (2) jagód i jagódek i wreszcie (3) fanom naleśnikowych form i nadform. 



Naleśniki jagodowe z kremem budyniowym 
(na jedną porcję)


na naleśniki:
1 jajo + 1 białko (żółtko wykorzystujemy do kremu)
1/2 - 3/4 szkl. soku jagodowego
1/2 szkl. mąki (u mnie bezglutenowe: ryżowa + ziemniaczana)
szczypta soli


Wszystkie składniki miksujemy lub roztrzepujemy (ja ograniczam się do trzepaczki) na jednolitą masę. Rozgrzewamy patelnię z odrobiną tłuszczu. Naleśniki smażymy z obu stron na rumiano. 


na krem budyniowy:
1 szkl. mleka (u mnie ryżowe o smaku waniliowym)
1 żółtko
cukier wanilinowy
1 łyżeczka mąki ziemniaczanej


W rondelku doprowadzamy do wrzenia 3/4 szklanki mleka z wanilią (dla lubiących słodko: dorzućcie jeszcze cukier). W innym naczyniu mieszamy resztę mleka z żółtkiem i mąką ziemniaczaną (tak aby nie było grudek). Zmniejszamy ogień i wlewamy masę do mleka stale mieszając. Gotować jeszcze chwilę aż do zgęstnienia kremu.





wtorek, 15 maja 2012

#50 Śniadaniopocieszacz

Przychodzą takie dni, kiedy dopada mnie chandra jedzeniowa. Uważniej zwracam uwagę na to, czym zajadają się wszyscy wokół, a czego ja zjeść nie mogę. I tęsknię za zwykłą bułką, twarogiem, pomidorem, jogurtem, bananem, masłem orzechowym, pszennymi naleśnikami czy mlecznymi koktajlami na kefirze. Zamiast tego kolejny dzień z 'kaszą na wodzie', czytaniem składów na etykietach, obchodzeniem piekarni z daleka, wrrr. za kilka godzin mi przejdzie :)


oho, a na pół setki coś tak niepozornego. 
zwykła, acz pysznie pyszna jaglaneczka podana z jagodami w syropie i mlekiem waniliowym. 



Jaglanka z jagodami i mlekiem waniliowym
(porcja na raz)


0,5 szkl. kaszy jaglanej
1,5 szkl. wody+mleka (w proporcjach dowolnych)
łyżeczka miodu
szczypta soli
cukier wanilinowy
0,5 szklanki jagód w syropie*
3/4 szkl. mleka waniliowego** (u mnie ryżowe)


Kaszę płuczemy dwukrotnie (zdeterminowani przeciwnicy wszelkich nut goryczy mogą dodatkowo ziarna uprażyć na patelni). W garnku doprowadzamy do wrzenia mleko, wodę, sól oraz miód. Dodajemy kaszę i na małym ogniu gotujemy ok. 15 minut do odparowania płynu (jak zwykle przypominam, że nie mieszana od początku nie przywrze do garnka). Przed końcem gotowania dodajemy również wanilię. Do ciepłej miękkiej jaglanki dodajemy część jagód, delikatnie mieszamy. Przekładamy do naczynia, zalewamy mlekiem waniliowym i dekorujemy resztą jagód. Smacznośniadaniości!


* mamy tylko jagody mrożone? po rozmrożeniu możemy je podgrzać z cukrem i chwilę zostawić na gazie (jednak nie rozgotować).

** dysponujemy zwyczajnym bezsmakowym mlekiem? warto dodać do niego wanilię oraz cukier, celem wydobycia aromatu nie zapomnijmy podgrzać.






niedziela, 13 maja 2012

#49 Niepozorny amarantus

Na salonach witamy nowego gościa - amarantus, a także stałego bywalca - marchewkę :) Kiedyś bardzo, ale to bardzo za sobą nie przepadałyśmy, ale teraz się tolerujemy. O ile marchewka nie jest rozgotowana i nieprzyprawiona, to szybko znika z mojego talerza. Moja ulubione marchwiane wcielenie? Zapewne carrot cake (dość typowo, prawda?). Ale spójrzcie na te placki, nie można się im oprzeć :)


Ostatnio natknęłam się w Krk na delikatesy ekologiczne. Dostałam oczopląsu - to pozytyw, ale i doznałam szoku cenowego (tak jak za każdym razem w sklepach eko). Dokonałam raczej 'tańszych' zakupów :] Wśród nich płatki quinoa (o nich kiedy indziej) oraz ziarno amarantusa, które stało się moim dzisiejszym sprawicielem śniadania. 

Amarantus, inaczej szarłat to takie pseudo zboże i nie uwierzycie, ale często rośnie w naszych ogródkach jako roślina ozdobna! Hop, zobaczcie sami :) A okazuje się, że to jest jedną z najstarszych uprawianych na świecie (za świętą roślinę uznawali ją Majowie, Aztekowie i Inkowie). Wg Wiki ponad 90% jej upraw w Polsce znajduje się na Lubelszczyźnie - dobrze wiedzieć, pochodzę stamtąd, a nigdy nie widziałam pola usłanego tym purpurowym zbożem :] Co do zalet, jest ich naprawdę sporo. W zawartości żelaza i wartościowego białka bije na głowę soję, a nawet mleko. Obfituje w skwalen (który słynie z właściwości odmładzających) i witaminę E. Nie zawiera glutenu, więc jest bezpieczny dla osób cierpiących na celiakię i alergików. Samo zdrowie! 

W sklepach możemy go znaleźć pod postacią mąki, ziarna, płatków, a także poppingu (tzw. amarantus ekspandowany). Ten ostatni możemy zrobić sami domowymi sposobami - wystarczy ziarno uprażyć na patelni (tak jak np. kukurydzę). Mąkę również możemy uzyskać mieląc ziarno w młynku do kawy. Popping jest wspaniałym dodatkiem do musli, jogurtów, sałatek. Ma ciekawy, lekko orzechowy smak. I jedyny minus jaki przychodzi mi do głowy, to jego zapach :)


Amarantusowe placuszki marchewkowo-piernikowe
(8 małych placuszków)


2 średnie marchewki
1 jajo
0,5 szkl. mleka
4 łyżki mąki z amarantusa
2-3 łyżki mąki (u mnie bezglutenowa mieszanka: ryżowa + ziemniaczana)
2 łyżeczki miodu
0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki sody
1/4 przyprawy do piernika
szczypta soli
1 łyżka poppingu amarantusowego (opcja)


Marchewkę obieramy i ścieramy na tarce o małych oczkach. Do roztrzepanego w misce jaja dodajemy marchew, mleko, miód, sól, a na końcu mąkę z proszkiem, sodą i przyprawę do piernika (możemy również dodać popping). Na wysmarowanej tłuszczem patelni smażymy placuszki z obu stron nakładając je łyżką stołową (tłuszczu używam tylko przed nałożeniem pierwszej partii placków).


* zmielone w młynku do kawy ziarno amarantusa



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...